10. Franz, Niemcy czekają na takiego chłopa jak ty!

Gdy się ocknęłam było już ciemno i chyba dosyć późno. Fabregas spał obok mnie, a jego kończyna dolna spoczywała na moim brzuchu. Łydka Cesca wrzynająca mi się w ciało to nic przyjemnego!
Odepchnęłam go i usiadłam.
-To ja powinienem wygrać... Iker, nie umiesz przegrywać! - wymamrotał. Wzruszyłam ramionami i wyjęłam telefon. Byłam tak pomysłowa, że przed pójściem spać go wyciszyłam. Efekt? 43 nieodebrane połączenia od Angeliki, 15 od Vazqueza, 13 od Tello, 8 od Bartry i pojedyncze prawie od każdego z drużyny. Do tego multum smsów, gdzie jestem?!
Wstałam i cichaczem wyszłam z pokoju. Pokój Fabregasa był na końcu korytarza, mój kawałek dalej. Musiałam tylko minąć pokój Pique, Ramosa i Torresa, a po drugiej stronie Cazorli, Silvy i Alby... Strefa śmierci, normalnie!
-Gallardo! - wysyczało coś za mną, gdy już sięgałam po swoją klamkę.
-Sergito - sapnęłam na widok Ramosa. - Czemu mnie straszysz? - fuknęłam.
-Gdzie byłaś? - wziął się pod boki.
-Stary, wyglądając jak wściekła rodzicielka, gdy jej dziecko wraca nad ranem w dosyć wesołym stanie, nie zrobisz na mnie najmniejszego wrażenia? Czemu, otóż już spieszę z odpowiedzią... - zrobiłam chwilę ciszy. - Ramos, na mnie nigdy nikt tak nie czekał! - wrzasnęłam.
-Nie licząc Lewandowskiego, gdy raz miałaś wrócić z treningu chwilę po nim, a przytoczyłaś się po pięciu godzinach brudna jak świnia, która przed chwilą zażywała kąpieli błotnej, z porwanym ubraniem i podrapanym ciałem. Można było sądzić, że ktoś ją zgwałcił, a tak naprawdę spotkała Szczęsnego i poszli pograć w piłkę, co w ich przypadku skończyło się ostrą bójką. Miała dwanaście lat - wypaplał Jordi, stojący w drzwiach swojego pokoju.
-Gadaj dalej, gadaj! Jeszcze opowiedz jak dla zakładu skakałam z mostu Poniatowskiego! - tupnęłam nogą.
-Lewy złapał ją w ostatniej chwili - dodał Jordi. - Ponoć dostała wtedy od niego lanie.
-Muszę go poznać - Ramos zatarł ręce.
-Ciekawe po co? - teraz to ja wzięłam się pod boki.
-Znasz jeszcze jakieś smaczki? - spytał Jordiego.
-Całe mnóstwo! Można o wyczynach Dagmary napisać niezłą książkę - uśmiechnął się wrednie. - Komedio-dramat. Jej wyczyny to komedia, konsekwencje to dramat.
-Alba, stul pysk! - warknęłam i weszłam do pokoju. Dochodziła piąta rano, więc najwyższy czas się zbierać do podróży. Dojechać do Gdańska to koło godziny, potem pociągiem do Warszawy to ze cztery... Przed południem powinnam zawitać w stolicy.
Standardowo wrzuciłam wszystko do swojego plecaczka. Z zacnego pudła od Adidasa wyciągnęłam czerwone dresy, swoje czerwone buciki i swój zegarek. Z paczki od Anki wyjęłam białą bluzę z Nike i reprezentacyjną koszulkę Lewego. Byłam gotowa do wyjścia!
Wyjrzałam na korytarz, ale nikogo nie zobaczyłam. Angela pewnie jeszcze spała. Zarzuciłam plecak na ramiona i go! Warszawko, nadchodzę!
W połowie drogi oczywiście ktoś musiał mnie zawołać!
-Dagmara! - odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Marcem.
-Czego chcesz, Bartra? - założyłam ręce na piersi.
-Gdzie się wybierasz? Daga, przyjechaliśmy tu dla ciebie, a ty znowu zwiewasz!
-Jadę na mecz otwarcia. Grają tam moi przyjaciele i, no wybacz, ale muszę tam być! - tupnęłam nogą. Popatrzył na mnie uważnie.
-Gdzie byłaś całą noc? - spytał spokojnie.
-Chowałam się przed Angelą, po wielu przebojach zasnęłam u Fabregasa - odpowiedziałam szczerze.
-Daguś, czy jest ktoś kto sprawił, że zaczęłaś przechodzić samą siebie?
-Marc, nikt nie musi tego sprawiać, przechodzę samą z siebie i tak - rozłożyłam ręce. - Chyba jest - mruknęłam. - Ale nie mów Alvaro. Może to tylko jeden z moich odchyłów, a wiem jak ciężko jest przeżyć myśl, że ktoś kto kiedyś był dla ciebie całym światem kogoś ma...
-Naprawdę nie czujesz do niego nic więcej? Serio? - zmrużył oczy.
-Bartra - położyłam mu dłoń na sercu. - Kocham go równie mocno co ciebie i Cristiana. Jednak zawsze będę pamiętać o tym co było między nami. Traktuję to jako wspaniałą przeszłość, ale nic więcej - wzruszyłam ramionami.
-Rozumiem - pokiwał głową. - Bo on chyba się z kimś spotyka, ale boi się nam powiedzieć.
-Dajcie mu czas - puściłam mu oczko i odruchowo spojrzałam na schody. Stał tam Javi w towarzystwie Fernando Llorente. - Wrócę dziś w nocy, albo jutro rano... Zależy jak rozłoży mi się świętowanie - wyszczerzyłam się.
-Daga, reprezentacja Polski ma niezłych piłkarzy, ale nie idzie im składanie tego w całość - mruknął.
-Jeden z tych niezłych obiecał mi gola. To będę oblewać. Lewy jak coś mi obiecuje to zawsze tego dotrzymuje. Pa! - pocałowałam go w policzek i wsiadłam do windy. Jestem pewna, że Javier mnie zauważył, ale jakoś ja nie chciałam zauważać jego...


Gdy ma się ukochane miejsce na ziemi, wszystko ma swoją historię i wiąże się z jakąś przygodą. Z racji tego, że mam zmysł włóczykija mam kilka kochanych miast, jednym z nich jest Warszawa.
Wysiadając na Centralnym z pociągu uśmiechnęłam się szeroko. Wracałam do domu dziadków metrem, ale zanim się tam doczłapałam z radością przyglądałam się mijającym mnie ludziom. Wszyscy byli ubrani w barwy narodowe, wyszczerzeni, wyśpiewywali pieśni, tańcowali i generalnie panowała radość. Gdzie się tylko nie rozejrzałam wszystko było biało-czerwone! Ludzie w śmiesznych perukach, szaliki na szyjach, pomalowane paszcze, piwko w dłoni i świętowanie!
Ubrana byłam doskonale, więc nikt nie zwracał na mnie większej uwagi.
Minęłam warszawską patelnię i wkroczyłam do metra. Władowałam się do pociągu jadącego w stronę Młocin i przymknęłam oczy. W 2008 roku oddano do użytku wszystkie stacje metra. Do dziś pamiętam jak wpadłam ze Szczęsnym na Stare Bielany i śmiałam się z niego, że on z Pragi będzie jeździł dłużej do Centrum niż ja. Prawie mi wtedy łeb przycięło w drzwiach wagonu, a potem rozpędzona wpadłam na bramkę, która miała być otwarta... ale nie była, więc przeleciałam przez nią w widowiskowy sposób. Otwarcie metra skończyło się dla mnie boleśnie... Na koniec dnia odwiedził mnie jeszcze Lewy i ochrzanił, że jak się nie ogarnę to się pozabijam ze Szczęsnym. Trudno się z nim nie zgodzić.
Weszłam do domu i jak zwykle rzuciłam buty w kąt.
-To się sprząta! - powitał mnie okrzyk dziadka.
-Zaraz! - odparłam i weszłam do kuchni.
-Kto przyszedł? Ania, to ty? - doleciał do mnie głos babci. - Zrobiłam dla Robertita ravioli to możesz mu zanieść. Marnie ich karmią na tym zgrupowaniu - narzekała.
-Jest ravioli?! - ucieszyłam się i zaczęłam zaglądać do garnków.
-Daga! To dla Roberto! - stanęła obok mnie i wzięła się pod boki.
-Głodna jestem - usiadłam przy stole. - Wiesz jak na zgrupowaniu marnie karmią? - przedrzeźniałam ją.
-Proszę - nałożyła mi na talerz dwa gołąbki. - Jak tam Jordi? - zainteresowała się.
-Żyje, ale zmizerniał. Napakuj mu żarcia to mu zawiozę - pokiwałam głową.
-Ty już nie bądź taka uczynna - roześmiał się dziadek, który stanął w drzwiach. - Jak twoja trójca?
-Spoko, serio - przełknęłam porządny kęs. - Myślicie, że mnie wpuszczą do hotelu? Co to jest? Hyatt?
-Nie wpuszczą, słońce. Nawet Ania nie może wejść - pokręciła głową babcia.
-Ale ja mam to - pomachałam im swoją legitymacją.
-Ale to jest hiszpańskie, mała - westchnął.
-DAGMARA?! - darło się coś od progu.
-Stachurska! - ucieszyłam się na widok przyjaciółki.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się do dziadków. - Chodź, przy masie szczęścia zobaczysz się z chłopakami przed meczem.
-Włamiemy się na Narodowy, a ja schowam się w szafce? - zaśmiałam się i wepchnęłam pudełko z robertowym ravioli do plecaka.
-Chciałabyś - popukała się w czoło. - Do zobaczenia! - pożegnała się i wyszłyśmy. Zapakowałyśmy się do białego audi Lewego i Stachurska ruszyła. - Możesz zostać pseudo tłumaczem.
-Co? - nie załapałam.
-Masz status tłumacza polsko-hiszpańskiego. Na tym - wskazała moją legitymację, która z dumą wisiała mi na szyi. - Masz to zapisane.
-Angielski też mam - pochwaliłam się.
-Trzeba będzie tylko skutecznie omamić ochronę i jesteś w hotelu. Robert się nigdy nie przyzna, ale bardzo liczy, że będziesz na meczu - uśmiechnęła się.
-Poruszyłabym niebo i ziemię, ale mimo wszystko bym tu była - powiedziałam pewnie. - Tylko nie wiem co z dalszymi meczami.
-Skup się na dzisiejszym - zatrzymała się na parkingu. - Belwederska - dodała.
-Dzięki - wyskoczyłam z auta i raźnym krokiem ruszyłam do hotelu. - Tłumacz z UEFA - powiedziałam do ochroniarza. Machnęłam mu przed nosem legitką, sprytnie zasłaniając znaczek hiszpańskiej federacji.
-Nie mam zapisanego, że był wzywany - zajrzał do swoich karteluszek.
-A kim pan jest, że ma być informowany o wszystkim? - fuknęłam. - Sprawa jest poufna, ale skoro koniecznie pan chcę to zadzwonię do prezesa Lato i wyjaśnię o co chodzi - wyjęłam telefon.
-Eee... - zająkał się. Niestety, mój pomysł blefowania kończył się tu... W ogóle strasznie naciągana sprawa! Jestem z UEFA i dzwonię do tego wypiedka Lato? A gdzie Platini?!
Rozejrzałam się i jak zwykle dobry Bóg mnie nie opuścił!
-Panie Lewandowski! Przysłało mnie UEFA, muszę z panem pilnie porozmawiać. To ściśle tajna sprawa - powiedziałam do Lewego, który wyglądał jakby zobaczył ducha. - Mogę iść? -  zwróciłam sie do ochroniarza, a on tylko pokiwał głową. - Panie Lewandowski, kilka pytań do pana i  jest pan wolny - nawijałam mając na twarzy poważną minę. Wsiedliśmy do winy, a gdy drzwi się zamknęły...
-Daga! Kurwa, co ty wyprawiasz, smarkaczu?! - warknął.
-To ja ci robię niespodziankę, a ty jeszcze na mnie krzyczysz?! - warknęłam. - Do tego tacham dla ciebie żarło od babci!
-Co? - zainteresował się.
-Ravioli- podałam mu pudełeczko z pierożkami.
-Kocham ją - uśmiechnął się szeroko. - Ciebie też - objął mnie za szyję. - Chociaż masz pierze zamiast mózgu!
-Dobrze, że pierze zamiast pustki - wyszczerzyłam się i udaliśmy się do pokoju Lewego.
-Anka ma dla ciebie bilet. Tak na wszelki wypadek zostawiłem - rozsiadł się na łóżku i zaczął jeść. Tylko nieborak nie zamknął drzwi.
-Robe... - w progu stanął Szczęsny i otworzył paszczę.
-Nie wrzeszcz, bo jest tu nielegalnie - ubiegł go Robert.
-Co tu robisz, szczurze?! - złapał mnie w pasie i zaczął łaskotać.
-Sam jesteś szczur! - próbowałam się wyrwać. Lewy, który był zajęty jedzeniem miał nas gdzieś. Mogliśmy się pozabijać, byle nie w jego jedzenie. Dopiero potem się za nas weźmie.
-Tak, panie trenerze! Jakiś tłumacz z UEFA! - usłyszeliśmy, ale zanim zdążyłam coś zrobić, a tym bardziej się schować, było za późno... W drzwiach, których nie raczył zamknąć za sobą Szczęsny, stał Smuda!
-Dagmara - zacmokał, a po plecach przeszedł mi dreszcz obrzydzenia.
-Franz - wycedziłam i też cmoknęłam. Zmierzył mnie morderczym spojrzeniem, a potem oblukał tak samo chłopaków. Biedny Lewy o mało zakrztusił się babcinym pierożkiem.
-Co tu robisz? Chociaż chyba powinienem spytać od kiedy pracujesz dla UEFA? - założył ręce na piersi.
-Podlegam UEFA, a to prawie to samo co pracuję. Jestem tłumaczem hiszpańskiej reprezentacji, dziś wspieram przyjaciół - wskazałam na chłopaków. - Jakiś problem?
-Na takie coś powinienem udzielić ci pozwolenia, a raczej nie mam sklerozy i niczego takiego nie podpisywałem - warknął.
-Może było nie było zer na kartce i jej nie zauważyłeś? - odparowałam bezczelnie. - To jakiś radar w tym gargamelowatym nosie?
-Wyjdź - wskazał mi drzwi. - Ani się waż więcej pokazywać tam, gdzie nie powinno cię być.
-Do zobaczenia, proszę pozdrowić prezesa Latę. Mam nadzieję, że niedługo wylądujecie na bezrobociu! - dodałam słodko na koniec.
-Miejmy nadzieję, że razem z tobą! Oby Hiszpanie szybko się na tobie poznali! - wysyczał.
-Nie zobaczysz tego. Wyprowadzam się - spojrzałam na chłopaków. - Wracam do Barcelony - Lewy się uśmiechnął i kiwnął głową. - Franz, Niemcy czekają na takiego chłopa jak ty! - uderzyłam go delikatnie pięścią w pierś. - Zuch! Pa! - machnęłam dłonią i błyskawicznie się ulotniłam. Mam tylko nadzieję, że nie narobiłam tym problemów chłopakom...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz