Wieczorem paradowałam już w
niebieskiej bluzce reprezentacji, czarnych spodenkach (gwizdnęłam je
Tello) i swojej (!!!) bluzie. Nie było jeszcze butów mojego rozmiaru,
więc pomykałam w getrach, też reprezentacyjnych. Oczywiście strój
był na mnie za duży, ale nie tak ogromny jak ciuchy Bartry. Angelika
patrząc na mnie miotała oczami gromy, ale co tam. Bo to pierwszy raz?
Zwędziłam
z kuchni łubiankę truskawek, które teraz zajadałam. Usadowiłam się na
schodach tuż nad holem i obserwowałam jak moja siostrzyczka siedzi na
kanapie i czyta gazetę. Hotel pełen ludzi, a ona się nudzi... O, nawet
mi się zrymowało!
Piłkarze siedzieli w swoich pokojach i grali w
karty (myśleli, że nie wiem), Vazquez spał, Bartra wzdychał do komputera
(pisał ze swoją Sandrą), a Tello prawdopodobnie szukał spodenek
(zabrałam mu je z łóżka, więc planował je założyć).
Wyszłam przed
hotel i usiadłam na ławce. Zajadając się truskawkami, zapaliłam
papierosa. Moja siostrzyczka nie jest ciekawym obiektem do obserwacji.
-Masz
szczęście, że kopcisz na zewnątrz, a nie w środku - usłyszałam za sobą i
się odwróciłam. - Mogę? - spytał Filip. Skinęłam głową i usiadł obok.
-Truskaweczkę? - podsunęłam mu kobiałkę.
-Moją? - zaśmiał się.
-Przyjmowanie mnie w swe progi nie było twoim najlepszym życiowym pomysłem - wzruszyłam ramionami.
-Angelika mnie ostrzegała - mruknął.
-O,
nie wątpię! - prychnęłam. - Jakby mogła to by nade mną przyczepiła
banner z napisem "Uwaga, psychopatka!" - warknęłam. - Waliłby po oczach i
nikt by nie podszedł!
-I to twoja siostra - westchnął.
-Kto by
pomyślał, nie? - zjadłam kilka truskawek. - Co tam jeszcze o mnie
mówiła? Może czegoś jeszcze nie słyszałam, w co wątpię, bo Angela nigdy
nie miała wybitnej inwencji twórczej.
-W skrócie: zatrudnienie ciebie to moja porażka.
-Miała
rację - pokiwałam głową i poczułam jak mój telefon wibruje w kieszeni. -
Sekundka - mruknęłam do Filipa i odebrałam. - Czego? - warknęłam po
hiszpańsku, bo wyświetlił mi się numer mego zacnego braciszka. Zna
polski, ale jego poziom jest jeszcze gorszy niż Angeli hiszpański.
~Daga! Torres chce truskawek, jak są truskawki po polsku? - spytał Jordi. - Zapomniałem na śmierć!
-Cmoknij mnie w zad!
~Siostra, nie mogłaś zjeść wszystkiego! Poza tym ty tu pracujesz, a on jest gościem!
-Za
darmo tu dupska nie przywiózł!... Dobra - westchnęłam. - Powiedź mu, że
mu je zamówię, ale będzie mi wisiał przysługę. Nie pracuję tu
dwadzieścia cztery godziny na dobę, też muszę odsapnąć.
~Po czym? Po opychaniu się czekoladą, truskawkami? Czy paleniem i plotkowaniem ze swoją trójcą? - zironizował.
-Bujaj
dupę - rozłączyłam się. - Moment - powiedziałam jeszcze raz do Filipa i
wybrałam numer. - Siemka, chciałabym zamówić dużą miskę truskawek do
pokoju... - zawahałam się i w myślach przebiegłam listę, którą dziś
dałam Angelice. - 314. Dzięki - zakończyłam konwersację, ale znowu
zaczął dzwonić mój telefon. Tym razem wyświetlił mi się nieznany numer,
ale założę się o głowę, że to któryś piłkarz. Jordi, albo których z
moich rozdał mój prywatny, osobisty i prawie nikomu nie znany numer! O,
proszę o wybaczenie! Teraz zna go cała reprezentacja i będą do mnie
wydzwaniać jak do laski w sex telefonie! - Tak? - odezwałam się
grzecznie.
~Dagmara?
-Tak. Co się stało? - spytałam cierpliwie i zerknęłam w górę, gdzie paliły się światła w oknach.
~Z tej strony Xabi Alonso, wybacz, że cię niepokoję o tej porze
- spojrzałam na zegarek. Dochodziła dopiero północ, żadna tam późna
godzina, Torres w końcu zabiera się za żarło jakby w dzień nie mógł! - Mam problem, bo chciałabym poprosić o jakiś magazyn, ale nie wiem jak...
-Wątpię, żebyś dostał coś po hiszpańsku. Widziałam kilka lepszych tytułów po angielsku, zainteresowany?
~Tak - odetchnął z ulgą.
-Zaraz ktoś ci przyniesie.
~Dziękuję - rozłączył się, a ja zadzwoniłam do Angeliki.
-Weź wszystkie magazyny anglojęzyczne i natychmiast zanieś je do 222 - wydałam instrukcje.
~Nie jestem twoją służką i nie mam czasu.
-Tak,
jesteś piekielnie zajęta czytaniem jakiegoś szmatławca, gdzie poznajesz
tajemne sekrety życia celebrytów, których nigdy nie poznasz! Widziałam,
pracusiu. Ruszaj! - warknęłam i się rozłączyłam.
-Słuchając, dochodzę do wniosku, że Angela mogła się mylić - powiedział Filip.
-Jestem
straszna, wredna, paskudna i w ogóle to jestem diabłem. Ogon chowam w
spodenkach, a rogi pod włosami. Kopytka ją tutaj - zamachałam nogami, a
on się roześmiał.
-Czemu nie możecie się dogadać? - spoważniał.
-Podejrzewam,
że twoja dziewczyna powiedziała ci to wiele razy, ale jak już zaczynasz
spostrzegać, ona często mija się z prawdą. Jej prawda i PRAWDA, to nie
zawsze to samo - wstałam i zgasiłam papierosa. - Sprawdzę czy Torres
dostał swoje truskawki, a Xabi gazety. Narka - zabrałam łubiankę i
odmaszerowałam. Nie miałam pojęcia jaką bajką uraczyła Angela swojego
chłopaka, ale jestem pewna, że to nie była wersja odzwierciedlająca
prawdziwy bieg wydarzeń. Dziś mam w duszy czy rozpowiada o mnie bajki
czy nie, ale kto wie jak będzie kiedyś?
Widziałam przed sobą
ogromną truskawkę, lśniąca, soczystą i całą dla mnie! Torresa nie było w
pobliżu, a ona czekała tylko na mnie! Już wyciągałam po nią rękę,
gdy...
-Dagmara?
-Daga!
-Dagmara, do cholery!
Coś darło japę
na trzy głosy pod moimi drzwiami. Otworzyłam jedno oko i zerknęłam na
zegarek na stoliku nocnym. Nie było jeszcze ósmej!
-A co to, napis na dropsie? - burknęłam i zakopałam się w pościel. Truskaweczko, wróć do mnie! Pragnę cię!
-Dagmara, śniadanie! - załomotało coś w drzwi.
-Grubasie, śniadanie! - dobiegł mnie głos Angeliki. Grubasie? O, niedoczekanie moje!
Zerwałam się z łóżka niczym szatan i jednym susem doskoczyłam do drzwi. Dobre sprężyny ma to wyrko, nie ma co.
-Co
żeś powiedziała? - wypadłam na korytarz. Nie, nikogo nie stratowałam,
ale siostrzyczki też nie dopatrzyłam. Za to przede mną stał niemal wryty
w podłogę piłkarz. - Cześć - podrapałam się po głowie i spojrzałam tam
gdzie on, konkretnie na swoje nogi. O dziwo, nie były ani owłosione
(woskowanie to podstawa, a tak na serio to kudłaki tak szybko nie
odrastają, biorę przykład od najlepszych -> piłkarzy), ani
posiniaczone! Dawno nie grałam w gałę i oto efekty. Tylko... Hm...
Miałam na sobie jedynie majtki z logo Batmana i fioletową koszulkę,
którą wczoraj podprowadziłam Jordiemu. Sięgała mi do połowy uda, ale jak podniosłam łapska to już nie....
-Hej - mruknął chłopak.
-Dagmara! - wyciągnęłam rękę błyskawicznie, żeby jakoś zagadać, no nie... - Ładny dzień, co? - strugałam wariata.
-Javi
- pokiwał głową i uścisnął moją dłoń. - Tłumaczka, tak? - spytał i
uśmiechnął się delikatnie. Miał ładne, ciemne oczy i uroczy zarost. W
ogóle prezentował się sympatycznie.
-Chyba cyrkowiec, lepiej
pasuje... - skrzywiłam się. - Ubiorę się... A widziałeś gdzieś moją
siostrę? - przypomniało mi się czemu postanowiłam zrezygnować ze snu o
truskawce.
-Siostrę? - zdziwił się.
-Identyczna jak ja -
uśmiechnęłam się anielsko. - Tylko zawsze odpicowana, no wiesz,
sukieneczka, obcasik, oczka pomalowane, elegancja, nie pogadasz -
zamachałam powiekami.
-Poszła na dół - wskazał schody. Wiedziałam, ze to wachlowanie pomoże.
-Dzięki
- weszłam do pokoju, ale po chwili z niego wypadłam i skierowałam się
do pokoju Vazqueza, który oczywiście był obok mojego.
-Ale chuda
dupa! - usłyszałam za sobą śmiech zanim wparowałam do środka. Odwróciłam
się i kogo zobaczyłam. No, kogo?! Oczywiście Torresa!
-Dawno w paszczę nie dostałeś, pożeraczu truskawek? - syknęłam.
-Jak
się denerwujesz to się robisz tak uroczo czerwona - podszedł do mnie i
wyszczerzył te swoje zębiska. - Jak będziesz grzeczna to coś ci dam.
-Co?
- zaciekawiłam się i zamarłam z ręką z kluczem w zamku (wcale nie
wzięłam sobie wszystkich zapasowych kluczy do pokoi! Po prostu uznałam,
że Angelice dwa dodatkowe komplety na recepcji są zbędne!)
-Trener
miał ci to dać później, ale skoro wiszę ci przysługę dostaniesz to już -
wyjął z kieszeni jakąś plakietkę i pomachał mi nią przed nosem.
-Przestań
tym tak dyndać! Czuję się jak na jakiejś wariackiej karuzeli! -
fuknęłam i mu ją wyrwałam. - All access... - wyszeptałam. Była to
przepustka wszędzie, gdzie będzie drużyna narodowa. Mecze, treningi,
konferencje... Wszędzie!
-Dagmara Marcelina Isakiewicz Gallardo, urodzona 7 czerwca... - uśmiechnął się szelmowsko.
-Wypaplaj, a zabije! - pogroziłam mu pięścią.
-Zabijesz mnie? Za co? - udał debila.
-Cześć
- minął nas zaspany Fabregas, który nie kontaktował, a na plecach miał
przyczepioną kartkę. Co było na niej napisane? "Daga ma urodziny 7
czerwca!!!"
-TORRES! - wrzasnęłam, aż biedny Cesc podskoczył i
błyskawicznie zbiegł po schodach na dół. - Wracaj! - zawołałam za nim,
ale przyniosło to odwrotny skutek od zamierzonego, bo uciekał jakby miał
w dupie motorek.
-Dagmara? - w drzwiach pokoju pojawił się zaspany Alvaro. - Cześć, Fer - przetarł oczy i podrapał się po nagim torsie.
-Potrzebuję bluzki, a my się jeszcze policzymy - wysyczałam do Torresa i wepchnęłam Vazqueza do pokoju.
-Bierz co chcesz - opadł na łóżko i zamknął oczy. - Czemu drzesz się od rana?
-Śniła
mi się truskawka - usiadłam obok niego po turecku. - Ale każdy krzyczał
"Dagmara" jakby się paliło. Angela nazwała mnie grubasem, czego jej nie
daruję! - W powietrze posłałam idealny prawy sierpowy. - Wyleciałam na
korytarz i wpadłam na jakiegoś Javiego...
-...Martineza - wszedł mi w słowo.
-Prawdopodobnie,
a potem napatoczył się Torres, dał mi przepustkę na wszystko i przez to
dowiedział się, że jutro mam urodziny! - zacisnęłam dłonie w pięści. - A
na domiar złego przyczepił do Fabregasa kartkę z tą zacną nowiną, a ta
picza poszła z tym do jadalni! - fuknęłam.
-Oddychaj - poradził i podał mi kawałek czekolady.
Zjadłam i odetchnęłam głęboko... truskawkowa.
-Gnida madrycka, znajda londyńska - burczałam i zaczęłam przekopywać walizkę Alvaro.
-Nie powinnaś być w stroju drużyny? - spytał.
-Powinnam, ale powinnam w czymś po niego pójść, nie? Z gołą dupą mam lecieć?! - burknęłam.
-Pójdę - westchnął i wstał.
-Jesteś wielki - uśmiechnęłam się szeroko.
-Tak?
- zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał na mnie szelmowsko. - W każdym
aspekcie? - puścił mi oczko. - Bo jakoś narzekania nigdy nie słyszałem.
-Spadaj!
- rzuciłam w niego poduszką. Roześmiał się wesoło i wyszedł, a ja
zanurkowałam w pościel, żeby schować swojego buraka. Zewsząd otulił mnie
zapach Alvaro, błyskawicznie zerwałam się na równe nogi i popędziłam do
swojego pokoju po papierosa. Wróciłam i usiadłam na parapecie
zaciągając się głęboko.
Był zajebisty, przez duże Z, zawsze, trzeba mi wierzyć na słowo.
Tylko
teraz patrząc na roztaczający się przede mną krajobraz (boiska, korty
tenisowe) doszłam do wniosku, że Alvaro to cudowna przeszłość jako
facet, ale zajebista jako przyjaciel. To akurat wychodzi nam idealnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz