Anka nie skomentowała mojego zachowania.
Zabrała mnie za to na obiad, a potem na stadion. Mruczała coś o mojej
nieodpowiedzialności, że Lewy powinien się w końcu za mnie wziąć, że
jestem nieznośna i takie tam bzdury, do których po tylu latach zdążyłam
przywyknąć. Zawsze się wścieka jak coś odstawię, a Robert jeszcze na
mnie nie nawrzeszczy. Można stwierdzić, że jest moim etapem
przygotowawczym.
Mecz się jeszcze nie zaczął, ale ja dostałam smsa...
"Jak powiedzieć, że chce się kanapkę z szynką?" - napisał do mnie Jordi. Westchnęłam ciężko.
"Czas kolacji już minął. Jak przegapiłeś to twoja strata."
"Nie bądź taka!"
"Będę jaka zechcę być! Nie chrzań mi tu o kanapce, lepiej powiedz czego naprawdę chcesz. Więc?"
"Kiedy wracasz?"
"Stęskniłeś się za mną, Alba! Mam cię, robaczku!"
"To też, ale jest inna sprawa i chciałabym, żebyś o nie wiedziała zanim się zdecyduję..."
"Dawaj, Jordi."
"FC Barcelona chce mnie kupić. Wiesz, lubię Valencię, ale Barca to mój dom. Wychowałem się tam."
"To
w czym masz problem? Naturalną rzeczą jest to, że cię tam ciągnie. Mnie
też ciągnie Barcelona, ale ciut pod innym względem niż ciebie."
"Czyli nie masz nic przeciwko?"
"Jordi,
a jak mogłabym mieć? Jestem twoją siostrą i moim zadaniem jest cię
wspierać, a nie dojeżdżać... no, ok! Dojeżdżam cię, ale nie w tak
poważnych sprawach. Jeśli czujesz, że Barca to jest to... Jordi, nie
wahaj się!"
"Dzięki ;)"
"A! Zapomnij o mieszkaniu z
rodzicami! Znajdziemy mieszkanie razem, albo coś. To by zakrawało o
paranoję, żebyśmy wracali do Barcelony i szli mieszkać do cioci z
wujkiem!"
"Coś się pomyśli ;p Kiedy wracasz?"
"W nocy? Jakieś wieści?"
"Nic nowego, Angela chyba się bardzo cieszy, że Cie nie ma."
"Standard, ale to działa w obie strony. Kończę, bo mecz się zaczyna!"
Po
emocjonującym spotkaniu (tak się wyginałam, że prawie wyleciałam przez
barierkę, ale żona Błaszczykowskiego w porę złapała mnie za koszulkę)
musiałam spadać do Gdańska. Służba nie drużba, czy jak tam mówią.
-Na meczu z Rosją mnie nie będzie - zakomunikowałam Ance, gdy czekałam na pociąg.
-Dziś jest piątek, do wtorku możesz zmienić zdanie jeszcze miliard razy - uśmiechnęła się.
-Serio,
nie dam rady - skłamałam. Miałam już swój plan i nie było w nim
wycieczki na Narodowy, raczej pod Strefę Kibica i odpowiednie
przywitanie Rosjan...
-Zobaczymy - pocałowała mnie w policzek i
wsiadłam do wagonu. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o moim pomyśle i
doniósł Ance... Nigdy bym nie zobaczyła już błękitnego nieba nad
Warszawą! Robert zamknąłby mnie w piwnicy i nie wypuszczał aż stałabym
się garbatą staruszką chodząca o lasce... Brrr!
Wracając widziałam wiele par... Zapragnęłam być na ich miejscu, ale ku mojemu ogromnemu zdumieniu nie było obok mnie Alvaro!
Szybko zamachałam powiekami.
Cholera
jasna, niech budyń w bombki strzeli! Nadal widziałam go przed oczami.
Szczerzył się wielce radośnie, jakby przed chwilą wygrał poczwórną
koronę, Mundial i Euro jednocześnie! Brązowe oczy też były radosne i
błyszczały wesoło. Wyobraziłam sobie jak wsuwam dłoń w jego miękkie,
brązowe włosy, jak jego zarost drapie moją skórę, gdy delikatnie całuje
moją szyję, jak czule szepcze słodkie słówka, a ja we wszystko wierze...
Nie ma mojej wrogości i podejrzliwości, po prostu mu ufam i wiem, że
mnie nie skrzywdzi...
Chyba oszalałam!
Gwałtownie potrząsnęłam
głową. Przecież Javi to zwykły kartofel! Jest wielki jak jakiś olbrzym,
gapowaty i jazda melexem cieszy go jak dzieciaka! Mówiłam już, że jest
za duży?! Ma łapy jak łopaty, mięśnie jak Herkules z bajki i pewnie
zdusiłby mnie jak szafa, którą zepchnął na mnie Szczęsny kilka lat
temu... Jakby mnie złapał to bym straciła dech... i oddała mu się bez
słowa protestu, bo ponoć facet ma mieczyk trzykrotnej długości co jego
kciuk! W przypadku Vazqueza to prawda!
Dagmara!!! Muszę się ogarnąć!
Co mnie obchodzi jakiś Hiszpan? Zaraz, zaraz... To Bask! A to jeszcze
gorzej niż Katalończyk! Ja to mam pieskie szczęście. Jeden gorszy od
drugiego mi się trafia, psia kość!
Wysiadłam w Gdańsku i niczym wiatr
pomknęłam na przystanek busów. Wsiadłam w najwcześniejszego i już przed
piątą rano byłam w Gniewinie. Wpadłam do swojego pokoju, wzięłam
błyskawiczny prysznic. Bóg jeden raczy wiedzieć czemu z głębi
adidasowego pudła wyjęłam... strój Realu.
Babcia zawsze mi powtarzała, że jak będę czuła się zagubiona powinnam
zwrócić się do tego co daje mi otuchy. Akurat teraz pomyślałam o klubie,
który był dla mnie czymś więcej niż tylko klubem. Ok! Uczyłam się i
mieszkałam w Barcelonie, ale moje serce niemal od urodzenia było
śnieżnobiałe.
Nie czając się dłużej wstałam i poszłam do pokoju
Javiego. Kluczem, który swego czasu pożyczyłam z recepcji, otworzyłam
drzwi, cicho weszłam i ponownie je zamknęłam. Stanęłam na środku pokoju i
spojrzałam na śpiącego chłopaka.
-Dagmara, jesteś idiotką -
powiedziałam sama do siebie. - Jest mi żal, obraz nędzy i rozpaczy -
warknęłam i usiadłam po turecku po prawej stronie łóżka. Ściągnęłam z
nóg buty i pogłaskałam wyszyty herb Realu na piersi.
-Mam już wstawać? - spojrzał na mnie jednym okiem Javier.
-Nie, jest dopiero przed szóstą rano - odparłam. Chłopak popatrzył na mnie uważniej.
-Śni
mi się i wylądowałem w Hiszpanii przed jakimś meczem Realu, czy co?
Założyłaś się o coś z Ramosem? Chcesz zdenerwować piłkarzy Barcelony?
Dopiec Albie, że przechodzi do Barcy? Sam nie wiem...
-Przykro mi,
jakby to był jakiś konkurs to już byś przegrał - mruknęłam. - Po prostu
kocham Real i w białych strojach z herbem na piersi czuję się najlepiej.
-Madridista?
- uniósł się na łokciu, kołdra nieco się zsunęła, a ja zobaczyłam nagi
tors. Mięśnie grały pod skórą, a moje serce zaczęło łomotać jak
oszalałe!
-Od maleńkiego dziecka - przytaknęłam.
-Po co do mnie przyszłaś? - szepnął.
-Nie
wiem - wzruszyłam ramionami. - Zazwyczaj, gdy czuję się jakaś zagubiona
idę do przyjaciół, zwłaszcza, że tak jak teraz, mam ich obok... -
zaczęłam wyłamywać sobie palce. Po co tu, debilu, przylazłaś?
-Dagmara
- położył swoją dłoń na moich. - Wstajemy dopiero o dziewiątej. To
jeszcze trzy godziny. Chcesz ze mną poleżeć? - wskazał miejsce obok
siebie.
-Tak - skinęłam głową i wsunęłam się pod kołdrę. Położyłam
się na plecach i odetchnęłam głęboko. Otoczył mnie zapach Javiera, tak
intensywny, że aż zakręciło mi się w głowie. Nie dotknął mnie, a ja już
prawie odleciałam!
-Jak było na meczu? - spytał, leżąc na boku i
patrząc na mnie z uśmiechem. Nawet nie podejrzewał co robił ze mną
jedynie posługując się własną wonią! To była najpiękniejsza rzecz jaką
kiedykolwiek wąchałam!
-Świetnie, Robert strzelił dla mnie gola jak
obiecał. - Na samo wspomnienie euforii po zdobyciu bramki przez moją
twarz przemknął uśmiech. Nie zagościł jednak długo, bo Hiszpan, o sorry,
Bask, nie dał mi się na niczym skupić.
-Widzieliśmy - przytaknął. - Jordi opowiedział nam jak Lewandowski jest dla ciebie ważny.
-Papla! - warknęłam i zacisnęłam pięści. - Nie wolno was zostawić samych nawet na sekundę!
-Można... - popatrzył na mnie uważnie. - Coś się stało? Jesteś napięta jak struna.
-Gorąco
mi! - fuknęłam. Usiadłam, zrzuciłam bluzę i znowu się położyłam. - Poza
tym... - szepnęłam. - Nie wiem czemu mówię to tobie - westchnęłam i
zajęłam się kręceniem paluchami. Podejrzewam, że jakby nie wziął mnie za
ręce to urwałabym palce i na tym by się skończyło.
-Wal prosto z mostu. Nie bardzo rozumiem te babskie rozważania - powiedział szczerze.
-To
dobrze - pokiwałam głową. - Nie potrafię owijać w bawełnę, bo nic mi z
tego nie wychodzi. Wychowali mnie faceci, myślę jak oni... - wzięłam
oddech. - Coś mi zrobiłeś, że nie potrafię przestać o tobie myśleć! -
odwróciłam się do niego twarzą. - Javi... - jęknęłam. Zamiast odpowiedzi
dostałam soczystego całusa. Potem następnego i następnego. Ręka Javiera
wylądowała na mojej talii, moje na jego torsie. Jego dotyk palił mnie
żywym ogniem. Jak żyję nic takiego nie czułam!
Zsunął usta na moją szyję i zupełnie odleciałam. Jego usta były miękkie, delikatne i sprawiały mi niesamowitą przyjemność.
Potem jego ręka pojawiła się pod moją koszulką, a mnie olśniło...
-Nie
mam stanika! - krzyknęłam zanim pomyślałam. Javi roześmiał się wesoło i
przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Stykaliśmy się ciałami, a ja czułam
jak moje sutki ocierają się o jego tors przez cienką bawełnę.
-Bez bluzki będzie ci wygodniej - wyszeptał z szelmowskim błyskiem w oku.
-Widzę,
że trzeba wysłać cię do laryngologa - syknęłam. - Albo lekarza
leczącego schorzenia związane z pamięcią. To, że działasz na mnie tak
jak działasz, nie oznacza, że będziemy się bzykać jak dzikie kuny w
agreście!
-Chcę cię, Gallardo... - wyszeptał mi do ucha w taki
sposób, że po skórze przeszedł mi dreszcz. - Nie na raz, nie na dwa...
Zaczaruj mnie, a dostaniesz królestwo - dodał z uśmiechem.
-Od
czarownia to jesteś tu ty, ja nie mam różdżki między nogami - burknęłam.
Roześmiał się jeszcze radośniej i cmoknął mnie w policzek.
-Jesteś
niesamowita - potarł swój nos o mój, a potem mnie pocałował. Oczywiście w
tym czasie zaczął dzwonić mój telefon. Wyciągnęłam go z kieszeni bluzy i
westchnęłam.
-Czego? - odebrałam.
~Gdzie jesteś? Ochrona mówiła, że wróciłaś ponad godzinę temu - odezwała się Angelika.
-Czego chcesz? - zignorowałam jej słowa.
~Drużyna wyjeżdża dziś do Gdańska. Spakuj się i pomóż sztabowi. Autobus będzie zaraz po obiedzie.
-Dobra - rozłączyłam się. - Służba czeka - przeciągnęłam się, ostatni raz pocałowałam Javiera i wstałam.
-Co jest między tobą a Angeliką? - usiadł na łóżku.
-To jest wyższy poziom. Znacznie wyższy niż seks - mruknęłam i wyszłam.
Rozdział świetny :) Widzę, że między Javierem a Dagmarą coś zaczyna się dziać . Mam nadzieję , że blogspot nie będzie ,, kapryśnym " serwisem :)
OdpowiedzUsuń