11. Chcę cię, Gallardo...

Anka nie skomentowała mojego zachowania. Zabrała mnie za to na obiad, a potem na stadion. Mruczała coś o mojej nieodpowiedzialności, że Lewy powinien się w końcu za mnie wziąć, że jestem nieznośna i takie tam bzdury, do których po tylu latach zdążyłam przywyknąć. Zawsze się wścieka jak coś odstawię, a Robert jeszcze na mnie nie nawrzeszczy. Można stwierdzić, że jest moim etapem przygotowawczym.
Mecz się jeszcze nie zaczął, ale ja dostałam smsa...
"Jak powiedzieć, że chce się kanapkę z szynką?" - napisał do mnie Jordi. Westchnęłam ciężko.
"Czas kolacji już minął. Jak przegapiłeś to twoja strata."
"Nie bądź taka!"
"Będę jaka zechcę być! Nie chrzań mi tu o kanapce, lepiej powiedz czego naprawdę chcesz. Więc?"
"Kiedy wracasz?"
"Stęskniłeś się za mną, Alba! Mam cię, robaczku!"
"To też, ale jest inna sprawa i chciałabym, żebyś o nie wiedziała zanim się zdecyduję..."
"Dawaj, Jordi."
"FC Barcelona chce mnie kupić. Wiesz, lubię Valencię, ale Barca to mój dom. Wychowałem się tam."
"To w czym masz problem? Naturalną rzeczą jest to, że cię tam ciągnie. Mnie też ciągnie Barcelona, ale ciut pod innym względem niż ciebie."
"Czyli nie masz nic przeciwko?"
"Jordi, a jak mogłabym mieć? Jestem twoją siostrą i moim zadaniem jest cię wspierać, a nie dojeżdżać... no, ok! Dojeżdżam cię, ale nie w tak poważnych sprawach. Jeśli czujesz, że Barca to jest to... Jordi, nie wahaj się!"
"Dzięki ;)"
"A! Zapomnij o mieszkaniu z rodzicami! Znajdziemy mieszkanie razem, albo coś. To by zakrawało o paranoję, żebyśmy wracali do Barcelony i szli mieszkać do cioci z wujkiem!"
"Coś się pomyśli ;p Kiedy wracasz?"
"W nocy? Jakieś wieści?"
"Nic nowego, Angela chyba się bardzo cieszy, że Cie nie ma."
"Standard, ale to działa w obie strony. Kończę, bo mecz się zaczyna!"


Po emocjonującym spotkaniu (tak się wyginałam, że prawie wyleciałam przez barierkę, ale żona Błaszczykowskiego w porę złapała mnie za koszulkę) musiałam spadać do Gdańska. Służba nie drużba, czy jak tam mówią.
-Na meczu z Rosją mnie nie będzie - zakomunikowałam Ance, gdy czekałam na pociąg.
-Dziś jest piątek, do wtorku możesz zmienić zdanie jeszcze miliard razy - uśmiechnęła się.
-Serio, nie dam rady - skłamałam. Miałam już swój plan i nie było w nim wycieczki na Narodowy, raczej pod Strefę Kibica i odpowiednie przywitanie Rosjan...
-Zobaczymy - pocałowała mnie w policzek i wsiadłam do wagonu. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o moim pomyśle i doniósł Ance... Nigdy bym nie zobaczyła już błękitnego nieba nad Warszawą! Robert zamknąłby mnie  w piwnicy i nie wypuszczał aż stałabym się garbatą staruszką chodząca o lasce... Brrr!
Wracając widziałam wiele par... Zapragnęłam być na ich miejscu, ale ku mojemu ogromnemu zdumieniu nie było obok mnie Alvaro!
Szybko zamachałam powiekami.
Cholera jasna, niech budyń w bombki strzeli! Nadal widziałam go przed oczami. Szczerzył się wielce radośnie, jakby przed chwilą wygrał poczwórną koronę, Mundial i Euro jednocześnie! Brązowe oczy też były radosne i błyszczały wesoło. Wyobraziłam sobie jak wsuwam dłoń w jego miękkie, brązowe włosy, jak jego zarost drapie moją skórę, gdy delikatnie całuje moją szyję, jak czule szepcze słodkie słówka, a ja we wszystko wierze... Nie ma mojej wrogości i podejrzliwości, po prostu mu ufam i wiem, że mnie nie skrzywdzi...
Chyba oszalałam!
Gwałtownie potrząsnęłam głową. Przecież Javi to zwykły kartofel! Jest wielki jak jakiś olbrzym,  gapowaty i jazda melexem cieszy go jak dzieciaka! Mówiłam już, że jest za duży?! Ma łapy jak łopaty, mięśnie jak Herkules z bajki i pewnie zdusiłby mnie jak szafa, którą zepchnął na mnie Szczęsny kilka lat temu... Jakby mnie złapał to bym straciła dech... i oddała mu się bez słowa protestu, bo ponoć facet ma mieczyk trzykrotnej długości co jego kciuk! W przypadku Vazqueza to prawda!
Dagmara!!! Muszę się ogarnąć! Co mnie obchodzi jakiś Hiszpan? Zaraz, zaraz... To Bask! A to jeszcze gorzej niż Katalończyk! Ja to mam pieskie szczęście. Jeden gorszy od drugiego mi się trafia, psia kość!
Wysiadłam w Gdańsku i niczym wiatr pomknęłam na przystanek busów. Wsiadłam w najwcześniejszego i już przed piątą rano byłam w Gniewinie. Wpadłam do swojego pokoju, wzięłam błyskawiczny prysznic. Bóg jeden raczy wiedzieć czemu z głębi adidasowego pudła wyjęłam... strój Realu. Babcia zawsze mi powtarzała, że jak będę czuła się zagubiona powinnam zwrócić się do tego co daje mi otuchy. Akurat teraz pomyślałam o klubie, który był dla mnie czymś więcej niż tylko klubem. Ok! Uczyłam się i mieszkałam w Barcelonie, ale moje serce niemal od urodzenia było śnieżnobiałe.
Nie czając się dłużej wstałam i poszłam do pokoju Javiego. Kluczem, który swego czasu pożyczyłam z recepcji, otworzyłam drzwi, cicho weszłam i ponownie je zamknęłam. Stanęłam na środku pokoju i spojrzałam na śpiącego chłopaka.
-Dagmara, jesteś idiotką - powiedziałam sama do siebie. - Jest mi żal, obraz nędzy i rozpaczy - warknęłam i usiadłam po turecku po prawej stronie łóżka. Ściągnęłam z nóg buty i pogłaskałam wyszyty herb Realu na piersi.
-Mam już wstawać? - spojrzał na mnie jednym okiem Javier.
-Nie, jest dopiero przed szóstą rano - odparłam. Chłopak popatrzył na mnie uważniej.
-Śni mi się i wylądowałem w Hiszpanii przed jakimś meczem Realu, czy co? Założyłaś się o coś z Ramosem? Chcesz zdenerwować piłkarzy Barcelony? Dopiec Albie, że przechodzi do Barcy? Sam nie wiem...
-Przykro mi, jakby to był jakiś konkurs to już byś przegrał - mruknęłam. - Po prostu kocham Real i w białych strojach z herbem na piersi czuję się najlepiej.
-Madridista? - uniósł się na łokciu, kołdra nieco się zsunęła, a ja zobaczyłam nagi tors. Mięśnie grały pod skórą, a moje serce zaczęło łomotać jak oszalałe!
-Od maleńkiego dziecka - przytaknęłam.
-Po co do mnie przyszłaś? - szepnął.
-Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Zazwyczaj, gdy czuję się jakaś zagubiona idę do przyjaciół, zwłaszcza, że tak jak teraz, mam ich obok... - zaczęłam wyłamywać sobie palce. Po co tu, debilu, przylazłaś?
-Dagmara - położył swoją dłoń na moich. - Wstajemy dopiero o dziewiątej. To jeszcze trzy godziny. Chcesz ze mną poleżeć? - wskazał miejsce obok siebie.
-Tak - skinęłam głową i wsunęłam się pod kołdrę. Położyłam się na plecach i odetchnęłam głęboko. Otoczył mnie zapach Javiera, tak intensywny, że aż zakręciło mi się w głowie. Nie dotknął mnie, a ja już prawie odleciałam!
-Jak było na meczu? - spytał, leżąc na boku i patrząc na mnie z uśmiechem. Nawet nie podejrzewał co robił ze mną jedynie posługując się własną wonią! To była najpiękniejsza rzecz jaką kiedykolwiek wąchałam!
-Świetnie, Robert strzelił dla mnie gola jak obiecał. - Na samo wspomnienie euforii po zdobyciu bramki przez moją twarz przemknął uśmiech. Nie zagościł jednak długo, bo Hiszpan, o sorry, Bask, nie dał mi się na niczym skupić.
-Widzieliśmy - przytaknął. - Jordi opowiedział nam jak Lewandowski jest dla ciebie ważny.
-Papla! - warknęłam i zacisnęłam pięści. - Nie wolno was zostawić samych nawet na sekundę!
-Można... - popatrzył na mnie uważnie. - Coś się stało? Jesteś napięta jak struna.
-Gorąco mi! - fuknęłam. Usiadłam, zrzuciłam bluzę i znowu się położyłam. - Poza tym... - szepnęłam. - Nie wiem czemu mówię to tobie - westchnęłam i zajęłam się kręceniem paluchami. Podejrzewam, że jakby nie wziął mnie za ręce to urwałabym palce i na tym by się skończyło.
-Wal prosto z mostu. Nie bardzo rozumiem te babskie rozważania - powiedział szczerze.
-To dobrze - pokiwałam głową. - Nie potrafię owijać w bawełnę, bo nic mi z tego nie wychodzi. Wychowali mnie faceci, myślę jak oni... - wzięłam oddech. - Coś mi zrobiłeś, że nie potrafię przestać o tobie myśleć! - odwróciłam się do niego twarzą. - Javi... - jęknęłam. Zamiast odpowiedzi dostałam soczystego całusa. Potem następnego i następnego. Ręka Javiera wylądowała na mojej talii, moje na jego torsie. Jego dotyk palił mnie żywym ogniem. Jak żyję nic takiego nie czułam!
Zsunął usta na moją szyję i zupełnie odleciałam. Jego usta były miękkie, delikatne i sprawiały mi niesamowitą przyjemność.
Potem jego ręka pojawiła się pod moją koszulką, a mnie olśniło...
-Nie mam stanika! - krzyknęłam zanim pomyślałam. Javi roześmiał się wesoło i przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Stykaliśmy się ciałami, a ja czułam jak moje sutki ocierają się o jego tors przez cienką bawełnę.
-Bez bluzki będzie ci wygodniej - wyszeptał z szelmowskim błyskiem w oku.
-Widzę, że trzeba wysłać cię do laryngologa - syknęłam. - Albo lekarza leczącego schorzenia związane z pamięcią. To, że działasz na mnie tak jak działasz, nie oznacza, że będziemy się bzykać jak dzikie kuny w agreście!
-Chcę cię, Gallardo... - wyszeptał mi do ucha w taki sposób, że po skórze przeszedł mi dreszcz. - Nie na raz, nie na dwa... Zaczaruj mnie, a dostaniesz królestwo - dodał z uśmiechem.
-Od czarownia to jesteś tu ty, ja nie mam różdżki między nogami - burknęłam. Roześmiał się jeszcze radośniej i cmoknął mnie w policzek.
-Jesteś niesamowita - potarł swój nos o mój, a potem mnie pocałował. Oczywiście w tym czasie zaczął dzwonić mój telefon. Wyciągnęłam go z kieszeni bluzy i westchnęłam.
-Czego? - odebrałam.
~Gdzie jesteś? Ochrona mówiła, że wróciłaś ponad godzinę temu - odezwała się Angelika.
-Czego chcesz? - zignorowałam jej słowa.
~Drużyna wyjeżdża dziś do Gdańska. Spakuj się i pomóż sztabowi. Autobus będzie zaraz po obiedzie.
-Dobra - rozłączyłam się. - Służba czeka - przeciągnęłam się, ostatni raz pocałowałam Javiera i wstałam.
-Co jest między tobą a Angeliką? - usiadł na łóżku.
-To jest wyższy poziom. Znacznie wyższy niż seks - mruknęłam i wyszłam.

1 komentarz:

  1. Rozdział świetny :) Widzę, że między Javierem a Dagmarą coś zaczyna się dziać . Mam nadzieję , że blogspot nie będzie ,, kapryśnym " serwisem :)

    OdpowiedzUsuń